Generic selectors
Exact matches only
Search in title
Search in content
Post Type Selectors
Facebook YouTube
Facebook YouTube
Marcin Malik
Bunkier

Witam na stronie Kompas. Mam na imię Marcin i to jest moja opowieść. Podróżuję gdyż sprawia mi to przyjemność a przy okazji jest to wspaniały sposób na ciągłą samoedukację, która wzbogaca światopogląd i otwiera oczy na rzeczy dotąd niezauważalne, zarówno w odległych krajach jak i mi najbliższych. Poznawajmy inne kultury lecz szanujmy i brońmy swojej.

Czytaj więcej O AUTORZE

Kanał YouTube

Polecam mój pełen przygód kanał YouTube

Przekaż darowiznę

Jeśli lubisz stronę Kompas i chciałbyś wesprzeć ten projekt, przekaż darowiznę naciskając na poniższy guzik.

Polityka Prawdy

Wyszukiwanie
Generic selectors
Exact matches only
Search in title
Search in content
Post Type Selectors
Wycieczki do Azji

Szpieg – book

Miejsce na reklamę

Parę słów od autora

Podróżując od chrześcijańskich pozostałości Konstantynopola i piasków antycznej Persji, poprzez Himalaje, Wielki Mur Chiński oraz gęste dżungle Borneo zdałem sobie sprawę, że świat powinien mieć swój ustalony porządek. Dlatego pomimo moich pięknych przygód i doświadczeń zawsze pamiętałem do której kultury ja sam należę i doceniałem także piękno oraz wartości naszej pięknej - Białej Chrześcijańskiej cywilizacji.

Wymiana walut

CurrencyRate

Prognoza pogody
Relacje z wypraw

Wycieczka do Korei Południowej 2006

Napisał: Marcin Malik

Wycieczka do Korei Południowej 2006

 

Korea Południowa była wspaniałym doświadczeniem. Seul, w którym spędziłem najwięcej czasu ma bardzo dużo do zaoferowania. Jest to pełna życia, nowoczesna metropolia, w której znajdują się godne podziwu pałace królewskie sprzed kilku stuleci. Zachwycają one interesującą architekturą regionu, mają ładne ogrody, oraz zachęcają do zainteresowania się konfucjanizmem. Poza tym wycieczka do korei Południowej jest zawsze wycieczka kulinarną. Koreańczycy mają wiele wyszukanych, kolorowych potraw. W Korei popularne są też operacje plastyczne oczu na wzór europejski i krem do wybielania skóry. Widziałem też psa w butach i byłem na imponujących bazarze rybnym.

 

Przebieg podróży: Inchon – Seul – Pusan – Inchon

Z Inchon do Seulu

Po dziewięciu godzinach lotu z Dubaju wysiadłem na lotnisku w Inchon. W tym momencie zrozumiałem bardzo ważną rzecz. Jak ja uwielbiam wysiadać na nieznanych mi lotniskach w odległym kraju na drugim krańcu świata. Powiedziałem wtedy do siebie: hurra, jestem w Korei Południowej.

Z lotniska wziąłem autobus i po wyjściu na mieście zobaczyłem to co tak bardzo lubię, czyli Azję w jej najlepszym wydaniu (tylko tym razem tą bogatszą). Po chwili zobaczyłem stragany z owocami i wymyślnymi potrawami, których próbowałem dawniej i których nazwy nie znam. Przede mną rozwidlił się świat kolorowych świateł, szaszłyków z ośmiornic i bogato oświetlonych sklepów, ale przede wszystkim pomocnych ludzi. Tak jak wcześniej w Azji Południowo-Wschodniej, tak i tu ludzie są bardzo życzliwi i gdy prosiłem o pomoc w znalezieniu ulicy, zawsze każdy chętnie pomagał. Ludzie nawet przechodzili ze mną kawałek aby mi wskazać drogę lub sami się zatrzymywali gdy otwierałem mapę. Nigdy mi się to wcześniej nie przydarzyło np. w Polsce.

Po krótkim czasie dotarłem do domu gościnnego przy stacji metra Heywa, czystego i bardzo taniego. Pozatem, we wszystkich moich podróżach słynę z tego co najtańsze. Nareszcie położyłem się w łóżku, co było bardzo miłe gdyż nie spałem już dobrze od trzech nocy.

Seul – pierwsze wrażenia

Następnego dnia rano pojechałem do ambasady mongolskiej a potem do muzeum narodowego. Samo muzeum podobało mi się gdyż były zbiory z całej Azji, choć przede wszystkim pokazana była architektura, stroje i wyroby z peninsuli koreańskiej. Najładniejsze według mnie są jednak tutejsze parki, często z małymi strumykami, wodospadami i drzewkami w stylu bonsai. Potem zacząłem chodzić po mieście, próbowałem lokalnego jedzenia i obserwowałem ludzi. Z przemieszczaniem także nie było tu problemu lecz byłoby łatwiej gdybym znał koreański. Transport w Seulu jest bardzo dobrze zorganizowany. Jest metro, pociąg naziemny i autobusy w dość przystępnej cenie. Tak samo jak w Kuala Lumpur, po mieście podróżuje się łatwo i przyjemnie.

Przed świątynią w Seulu. Korea Południowa.

Przed świątynią w Seulu. Korea Południowa.

Muszę przyznać, że Koreanki zrobiły na mnie wielkie wrażenie. Większość jest szczupła i średniego wzrostu, w krótkich spódnicach lub spodniach za kolana i obowiązkowo na obcasach. Są miłe, ale nie rzucają mi się na szyję i nie robią słodkich oczu jak to było w innych krajach. Nie mówią też po angielsku co jest wielkim utrudnieniem już na starcie. Myślę że Koreańczycy są szczęśliwym narodem. Są zawsze uśmiechnięci, pogodni i uwielbiają jeść w restauracjach i na straganach. Widać, że żyje się tu ludziom dobrze, gdyż ekonomicznie jest to kraj rozwinięty a pensje są często jak w zachodniej Europie.

Dalej spacerowałem po mieście i starałem się nawiązać kontakt z ludźmi lecz po kilku godzinach zdałem sobie sprawę, że najsłabszym punktem Koreańczyków jest brak znajomości angielskiego. Dlatego właśnie nauka tego języka jest tutaj tak dobrym interesem. Powiedziano mi, że gdybym wszedł do którejś ze szkół i zapytałbym o pracę, mógłbym ją od razu dostać, choć potem dowiedziałem się, że w Korei oficjalnie przyjmują tylko te osoby, których pierwszym językiem jest angielski.

Poszedłem także do biura turystycznego aby zaplanować szczegóły mojej dalszej podroży. Niestety znowu nikt nie potrafił mówić po angielsku. Myślę, że czasami wyłapują jakieś słowo, po czym kłaniają się i odpowiadają po koreańsku. Co do ukłonu, myślę że u mnie także wyrobił się 'nawyk ukłonu’, gdyż wszyscy mi się kłaniają i sobie nawzajem, więc ja automatycznie też się kłaniam. Koreańczycy są tak uprzejmi ze piszą mi po koreańsku nazwy stacji, gdzie jak się dostać, a ja wtedy muszę tylko porównać ich literki do literek (też koreańskich) na stacjach i z reguły trafiam 5 na 10. Fakt, że prawie nikt nie mówi tu po angielsku jest wielkim utrudnieniem. Czasami, gdy jestem zdenerwowany bo z nikim nie mogę się dogadać, wydaje mi się, że Koreanki chwieją się na swoich wysokich obcasach. Smutne jest jednak to, że jestem zupełnie sam na końcu świata i nawet gdyby coś mi się stało, nikt by nie zrozumiał o co mi chodzi. Brnę jednak dalej i realizuję swój plan podroży, mozolnie porównując koreańskie znaki. Mój pierwszy dzień był pełen nowych wrażeń lecz jeszcze dużo miałem do zobaczenia. Czułem się jak bohater filmu: „Zagubiony w tłumaczeniu”.

Chciałbym wspomnieć, że Seul jest ciekawie zbudowany. Jest to miasto osadzone na pagórkach i górach (tak jak Sztokholm na wyspach). Jest to połączenie XIV i XVI wiecznych świątyń i osad, połączonych z nowoczesnością i barwnym stylem życia młodych Koreańczyków.

Przed świątynią w Seulu. Korea Południowa.

Przed świątynią w Seulu. Korea Południowa.

Seul- Pałac Changdeokgung i Biwon

Kolejnego dnia w Seulu chciałem zobaczyć historyczną architekturę Korei i dlatego najpierw poszedłem do Pałacu Changdeokgung i Biwon. Pałac ten znajduje się na liście Unesco i jest bogactwem kultury światowej. Biwon natomiast jest pięknym ogrodem, w które świątynie te są wkomponowane. Budowa tego architektonicznego dzieła została zaczęta w 1405 roku na rozkaz króla Taejonga a ukończona została w 1412. Przez lata były to tylko piękne świątynie i budowle będące rezydencją króla, a w roku 1463 król Sejo rozbudował pałac i stworzył ogrody Biwon, zwane także 'tajemniczym ogrodem’. Niestety z miejscem tym jest także związana tragiczna historia łącząca Koreę z Japonią. Japończycy spalili wszystkie obiekty pałacu w 1592 roku. Wiele z tych obiektów było palonych i odbudowywanych wiele razy. W sumie w pałacu tym mieszkało trzynastu króli przez ponad 270 lat.

Robiąca wrażenie jest główna brama czyli Tonhwamun, zbudowana w 1412 roku lecz potem była zniszczona w 1592 podczas inwazji japońskiej. Odbudowana w 1607 roku, jest najstarszą, drewnianą bramą w Seulu. Pałac Changdeokgung jest także jedynym miejscem gdzie do dziś można zobaczyć błękitne kafelki, niegdyś często używane w całej Korei. Spacer po całym terenie był prawdziwą przyjemnością i wspaniałą lekcją historii. Była tu pokazana tradycyjna architektura koreańska z tamtego czasu. Okazałe i misternie wykonane szczegóły na budowlach wyglądały jak majestatyczne świątynie jedyne w swym rodzaju. Charakterystyczne były dachy, które wyglądały jakby składały się z wielu kondygnacji a do tego były pięknie zdobione. Muszę przyznać, że świątynie koreańskie zrobiły na mnie wielkie wrażenie i bardzo różnią się od tych z Laosu i Tajlandii i nie mają nic wspólnego z tymi z Myanmar czy Kambodży. Koreańskie świątynie są przede wszystkim masywniejsze u podstawy dachu.

Pięknu całemu obiektu dodaje ogród Biwon, bez którego wszystkie budowle nie wyglądałyby tak efektownie. Ogród ten (oryginalna nazwa: Huwon) składa się z wielu stawów, kamiennych mostów, drzew na wzór bonsai i skalnych wzniesień, na których stoją małe pawilony i pagody. Biwon jest pięknie zaprojektowanym ogrodem gdzie niegdyś królowie i ich rodziny spędzali czas na zabawie i odpoczynku. Na terytorium tego pałacu miałem szczęście gdyż spotkałem dziewczynę z Kanady, z którą na zmianę robiliśmy sobie zdjęcia. Przynajmniej tutaj nie miałem bariery językowej.

Seul – Świątynia Jongmyo

Jongmyo to konfucjańska świątynia zbudowana za czasów dynastii Joseon. Jej celem są nabożeństwa za nieżyjących już króli i królowych tej właśnie dynastii. Cały kompleks został zbudowany w 1395 roku lecz podczas inwazji japońskiej w 1592 został spalony a następnie odbudowany w 1608. Ta świątynia także znajduje się na liście Unesco i do dziś odbywają się tu nabożeństwa. Cały obiekt był nieco inny niż Pałac Changdeokgung i Biwon.

Tu nie było aż tak pięknych ogrodów a i same budynki nie były tak 'dopieszczone’ jak we wcześniejszym pałacu. Przez to tutaj można było bardziej poczuć ciężar czasu. Świątynia Jongmyo była ogrodzona masywnym murem a w środku na kamienistym, dużym placu znajdował się obiekt podparty wysokimi, czerwonymi filarami. Także tutaj dachy były bardzo masywne i kolorowe. Cały zespół świątyń znajduje się na sporym terenie a każdy obiekt jest oddzielony ogrodem lub murem. Także tutaj czułem się jakbym cofnął się o wiele stuleci wstecz (o ponad 600 lat aby być dokładnym).

Korea Południowa.

Seul – 'klub emeryta’ przed Pałacem Jongmyo

Po wyjściu z Jongmyo zauważyłem, że starzy ludzie zorganizowali sobie przyjęcie na placu przed pałacem gdzie jeden mężczyzna robił pokaz węży. Miał dwa pytony tygrysie a drugi mężczyzna w wieku około 70 lat łamał kamienie rękami. Reszta jadła, tańczyła i śpiewała. Miski z makaronem były rozłożone na ławkach a wrzątek czekał w wielkich garnkach.

Podróżując wcześniej po innych partiach Azji zauważyłem ze starsi ludzie są bardzo aktywni i chętni do życia. Na przykład, gdy byłem w Wietnamie ludzie nawet po 80-tce uprawiali Tai-chi z mieczami a w Kambodży ćwiczyli na jednym z głównych placów, także przed pałacem. W tym wypadku nie chodzi tutaj ani o pieniądze ani o wiek, lecz o sposób w jaki zostaliśmy wychowani i naszą kulturę. Tutaj starsi ludzie ćwiczą i potrafią się przy tym dobrze bawić, a w Europie rozrywka starego człowieka często kończy się tylko na telewizji.

Seul – Dom Korei

Dom Korei został zbudowany w 1957 roku w tradycyjnym stylu pałaców królewskich, które opisywałem wcześniej. Miejsce to powstało aby turyści mogli doświadczyć lokalnej architektury i sztuki. Odbywają się tutaj pokazy tradycyjnego tańca i muzyki oraz degustacje koreańskich potraw. Ja miałem tylko okazję nacieszyć się pięknym widokiem oraz spacerem po tym obiekcie, czasem wspinając się i obserwując starą architekturę na tle zieleni i nowoczesnego miasta w oddali. Gdy szedłem w stronę obiektu, najpierw przeszedłem przez tradycyjną bramę a w środku znajdował się Dom Korei. Składa się on z czterech budynków tworząc dziedziniec po środku. Oprócz tego na całym obszarze mieści się kilka innych pawilonów i mniejszych, bardzo atrakcyjnych architektonicznie budynków. Dom Korei był kolejnym, ciekawym kulturowo doświadczeniem w tym nowoczesnym mieście. Wspaniała architektura wkomponowana w przyrodę pozwala na odpoczynek.

Seul – mój ostatni dzień

(W tym rozdziale: Operacje plastyczne oczu, psy w butach, bazar Itaewon, randki z Koreankami jako nauka angielskiego, dzielnica Myeong-dong, Wieża Seulu, antychińskie plakaty, pchli targ Hwanghak-dong, bazar medycyny naturalnej Yangnyoungshi, bazar Dongdaemun, Brama Namdaemun)

Mojego ostatniego dnia w tym wyjątkowym mieście chciałem jeszcze zobaczyć miejsca, które ominąłem koncentrując się na pałacach. Oznaczało to, że musiałem trochę pojeździć metrem ale miałem już wprawę w poruszaniu się po Seulu. Wychodząc z mojego hostelu z kolegą z Europy, zwrócił mi on uwagę na jedną ciekawostkę. Otóż dowiedziałem się, że bardzo popularne są tutaj operacje plastyczne oczu, dlatego że Koreanki wolą mieć oczy na wzór europejski a nie azjatycki. Tylko na mojej ulicy są dwa miejsca gdzie można to zrobić. Zauważyłem też u Koreańczyków, że uwielbiają psy. Jest tu bardzo dużo sklepów gdzie są one sprzedawane, zwłaszcza jamniki i chewawa. Jest też dużo szpitali dla zwierząt, salonów fryzjerskich dla psów i co jest raczej niespotykane, wielu psom zakładane są buty.

Najpierw pojechałem na bazar Itaewon, który jest czymś w rodzaju strefy turystycznej. Tutaj można się zaopatrzyć w pamiątki, kupić pocztówki, można też zobaczyć więcej białych twarzy z okrągłymi oczami a i sami Koreańczycy znają angielski w stopniu bardzo ograniczonym. Jeśli chcemy kupić antyki, obrazy, biżuterię i wszelkiego rodzaju pamiątki, bazar Itaewon jest najlepszy. Miałem tu też ciekawe zdarzenie. Jeden starszy pan porozmawiał ze mną i powiedział że wie kim jest Lech Wałęsa, choć jego znają prawie wszyscy gdziekolwiek nie pojadę. Także młode Koreanki rozmawiały ze mną i znały kilka zwrotów po polsku. Spotkałem się z tym wcześniej. To bardzo miłe, ze nawet tutaj Koreańczycy potrafią zapytać po polsku 'jak się masz’. Koreanki były oczywiście miłe i bardzo ładne, lecz myślę że większość oczekuje darmowej lekcji angielskiego, gdyż jest to tutaj drogie a zapotrzebowanie bardzo duże. Dokładnie to samo przytrafiało mi się wcześniej w Wietnamie. Często dziewczyny chcą wychodzić z Europejczykami znającymi dobrze angielski na kolację. Najedzą się, zabawią, pouczą angielskiego za darmo a potem grzecznie pożegnają. Tak właśnie jest w Korei. Kolega z Ameryki mi o tym mówił. Zaliczył on już kilka randek z ładnymi Koreankami i wydał sporo pieniędzy na kolacje lecz im chodziło tylko o angielski.

Następnie pojechałem do dzielnicy mody Myeong-dong lecz nie zabawiłem tam długo. Było bardzo dużo ludzi, kolorowych neonów i sklepów z butami i torebkami. Wynudziłem się tylko i dlatego rejon ten polecam tylko i wyłącznie kobietom, które koniecznie chcą wydać pieniądze. Zobaczyłem tu jednak coś co także mnie zaciekawiło. Były to plakaty ukazujące politykę chińskiego rządu, tzn, tortury i prześladowania wrogów politycznych Komunistycznej Partii Chin. (To samo widziałem wcześniej w Hong Kongu). Niedaleko stała też Wieża Seulu, wysoka na 480m n.p.m. Nie wyglądała nadzwyczajnie lecz był to jeden z tych obiektów, na które warto spojrzeć i odhaczyć jako zaliczone. Z ciekawości pojechałem też na pchli targ Hwanghak-dong.

Seoul. Korea Południowa.

Seoul. Korea Południowa.

Jest to ulica stoisk z antykami, używanymi maszynami różnego rodzaju i przeważnie rzeczami, których nikt nie potrzebuje a których jest za dużo i nie ma jak się ich pozbyć. Jest to jedno z tych miejsc gdzie można natrafić na najbardziej oryginalną pamiątkę z Korei, kompletnie nie mając pojęcia co się kupuje. Polecam ciekawskim. Byłem też na bazarze medycyny naturalnej Yangnyoungshi. Ten bazar był duży i ciekawy i stanowi 70% całego interesu medycyny naturalnej w Korei, wliczając w to koreański żeń szeń. Jednak zwłaszcza tutaj radziłbym zabrać tłumacza aby dokładnie wyjaśnił do czego służy każdy specyfik. Tak czy inaczej, jest to ciekawe doświadczenie.

Będąc w pobliżu wysiadłem też na bazarze Dongdaemun czyli w kolejnej dzielnicy mody. Tu było ciekawiej niż na Myeong-dong. Znajdowało się tu kilka wielkich budynków i były stoiska na dworzu, jednak darowałem sobie oglądanie ubrań i butów. Kupiłem tylko pamiątkową koszulkę z flagą Korei i darowałem sobie tę okolicę. Budowlę, którą mnie zainteresowała najbardziej była Brama Namdaemun. Jest to najstarsza drewniana konstrukcja w Seulu gdyż powstawała w XIV wieku. Powstawała ona w czasie gdy Seul stawał się stolicą kraju i stanowiła ona funkcję bramy południowej. Jest to robiąca wrażenie, masywna budowla, składająca się z kamieni u podstawy i części drewnianej. Na bramę tą składa się masywny, kolorowy dach, zbudowany w charakterystycznym stylu dla tamtego okresu. Niestety gdy wróciłem z wyprawy dowiedziałem się, że 11 lutego 2008 roku ten ponadczasowy zabytek został podpalony. Sprawca przyznał się i podał powód podpalenia. Zrobił to dlatego, że nie dostał wystarczającego odszkodowania od firmy budowlanej, za ziemię z której go wysiedlono. Rząd koreański zamierza odbudować zabytek lecz potrwa to wiele lat i kosztować będzie wiele milionów dolarów. Cieszę się, że dane mi było zobaczyć Bramę Namdaemun przed tragedią. Następnie pospacerowałem nocą brzegiem rzeki i w świetle wieżowców a potem pojechałem do hostelu, na stację Heywa.

Kuchnia koreańska

Za każdym razem gdy odwiedzam nowy kraj, staram się próbować narodowego jedzenia. Koreańskie bardzo mi smakuje choć jest na pewno specyficzne. Pierwszego dnia na śniadanie zjadłem zupę z makaronem i nie wiem jeszcze z czym ale była bardzo dobra-za jedynego funta. Jedzenie jest tu bardzo tanie, co jest wielkim atutem. Do każdego posiłku są przystawki czyli zawsze posiekane, żółte warzywo, które zabija choć trochę smak ostrej zupy. Jest także „kim czi”, czyli posiekana koreańska kapusta z chilli-bardzo dobra. Kuchnia koreańska jest bardzo ostra, ale na szczęście nie aż tak ostra jak w Tajlandii.

Jak można łatwo się domyślić po położeniu kraju, bardzo popularne są tu także owoce morza. Na ulicznych straganach sprzedawane są żywe małże i ośmiornice, które samemu można wyjąć z akwarium i zjeść. Przygotowują na miejscu przy kliencie. Dzisiaj jadłem także su szi oraz pierożki koreańskie zawinięte w ciasto ryżowe i oczywiście żółty owoc z kim czi. Wszystko jem pałeczkami i nadal uczę się jak używać ich lepiej. Gdy zamawiam jedzenie, często nie mam pojęcia co jem. Po prostu wskazuje palcem i mówię: 'to żółte proszę’, choć i tak nikt mnie nie rozumie.

Spacerując ulicami Seulu i obserwując Koreańczyków przy pracy w sklepach oraz przy swoich straganach, jeszcze raz zjadłem su szi oraz suszoną kałamarnicę. Jadłem ich dużo w Tajlandii choć kałamarnic nigdy nie mam dosyć. Po kilku dniach w Seulu zacząłem rozróżniać potrawy i chciałem jeść te bardziej wyszukane. Zajadałem się głównie ośmiornicami, choć jadłem także pierożki 'mang du; i słynną kapustę z chilli 'kim chi’. Ostatnio jadłem jednak nową wersję tej przystawki gdyż kapusta była zielona a pierożki o wielu innych nadzieniach. Widzę więc, że jeśli chodzi o 'mang du’ oraz 'kim chi’ to mają tu cały zestaw.

Nie mogę też zapomnieć o lepkim ryżu zawiniętym w kawałek glonu morskiego, z suszem rybnym i z warzywnym nadzieniem, czyli ”kim bab”. Kim bab jest także koreańskim, zdrowym fast foodem, które dzieci jedzą w drodze do szkoły. Jadłem też szaszłyki z kurczaka na ulicy i także były bardzo dobre-zwłaszcza po ośmiornicach i kałamarnicach przez tyle dni. Byłem też w restauracji gdzie musiałem usiąść na podłodze w siadzie tureckim gdyż stół miał wysokość około 30cm. Choć zamówiłem tylko jedno danie, dostałem wiele przystawek. Jedzenie było dobre lecz jednocześnie był to trening używania pałeczek i prostowania kręgosłupa.

Uważam, że nawet jeśli ktoś nie jest zainteresowany Koreą, to warto tu przyjechać dla samego jedzenia.

Konfucjanizm

Pisząc o orientalnej Azji i przemierzając wiele jej krajów, często używam słowa 'konfucjanizm’, nie wyjaśniając czym na prawdę jest to pojęcie. Wspomniałem o tym w moim reportażu o Chinach a teraz i Korei, opisując Świątynię Jongmyo. Mam nadzieję, że uda mi się wyjaśnić to pojęcie w zaledwie kilku krótkich słowach. Konfucjanizm jest systemem filozoficzno-religijnym zapoczątkowanym w Chinach przez Konfucjusza w V wieku p.n.e.

Konfucjanizm głosi, że zbudowanie idealnego społeczeństwa i osiągnięcie pokoju na świecie jest możliwe tylko pod warunkiem przestrzegania obowiązków wynikających z chierarchii społecznej oraz zachowywania tradycji, czystości i porządku. Wg kryteriów europejskich, konfucjanizm jest mieszanką pojęć religijnych, społecznych, etycznych, ekonomicznych i obyczajowych tworzących spójny lecz nie zdefiniowany do końca światopogląd. Najszerzej konfucjanizm rozwinął się w Chinach, Korei, Wietnamie i Japonii, kształtując jednocześnie kultury tych krajów. Po szczegółowe informacje na ten temat radzę się jednak zaopatrzyć w specjalistyczną literaturę.

Pusan (Busan)

(W tym rozdziale: podróż do Pusan, krótki opis miasta, po raz kolejny uprzejmość Koreańczyków, plaża Gwangalli i most Gwangan, targ rybny, Park Geumgang i przygoda z tym związana.)

Następnego dnia rano opuściłem Seul i wyruszyłem do Pusan aby spędzić kilka dni nad morzem żółtym. Jazda autokarem z Seulu do Pusan zajęła 4,5 godziny. Podczas podróży udało mi się zauważyć dobre autostrady oraz tunele w górach, kilka razy zatrzymywaliśmy się i tylko szkoda, że znowu nikt nie mówił po angielsku. Pusan to drugie największe miasto w Korei Płd po Selu, słynące z plaży oraz pięknych widoków na miasto ze szczytu. Także i to miasto ma swoją smutną historię z Japonią lecz dziś te stosunki są już bardzo dobre. Jest wiele mieszanych małżeństw oraz przyjaciół ciągle się zapraszających do siebie. Pusan to także jeden z największych portów w Korei. Tutaj można dostać się promem do Japonii, której wyspy podobno widać przy dobrej pogodzie. Pusan słynie także z połowu ryb, czego dowody miałem potem okazję zobaczyć. Po dotarciu na dworzec wsiadłem do metra i wysiadłem na określonej stacji. Tutaj także potwierdziła się wielka życzliwość Koreańczyków. Nie mogłem znaleźć domu gościnnego więc jeden pan chodził ze mną około pól godziny aż znalazł dla mnie adres. Było to bardzo miłe i niespotykane. Mój pech polegał na tym, że hostel mijałem kilka razy ale był tak nieoświetlony, że nie mogłem go znaleźć. Był to najtańszy hostel z możliwych gdzie spałem w pokoju z ośmioma Japończykami, którzy pierdzieli całą noc.

Nazajutrz poszedłem na plażę Gwangalli aby wykąpać się w morzu żółtym. Plaża ta znajduje się blisko centrum oraz mojego hostelu. Było to bardzo miłe miejsce a woda była ciepła i przyjemna. W pobliżu znajduje się most Gwangan, który wieczorem jest oświetlony. Sprawia to wrażenie, że to miasto nigdy nie zasypia gdyż z jednej strony miałem oświetlony most a z drugiej jasne domy i hotele, których światło było odbijane przez morze. Most Gwanagan jest najdłuższym mostem w Korei. Ma on długość 7,42km i łączy ze sobą dwa mniejsze miasta. Ma także dwa poziomy autostrad i jak już wspomniałem, jest dobrze oświetlony. Tego wieczora poszedłem także na targ rybny gdzie zobaczyłem najróżniejsze okazy. Były nie tylko ryby ale różnego rodzaju małże i kałamarnice. W drodze do hostelu zaprosiłem się też na tradycyjny, koreański posiłek. Zjadłem parę kim czi oraz kim bab i jak zwykle wszystko było pyszne. Myślę, że plaża Gwangalli i most Gwangan oraz ich otoczenie, są tym co w Pusan trzeba koniecznie zobaczyć. Następnego dnia poszedłem do największej atrakcji w Pusan czyli do Parku Geumgang. Jest on ulokowany na szczycie Geumjeong i jest zwany małym szczytem Geumgang.

Przez cały ten czas miałem do towarzystwa Kanadyjczyka i Fina przez co było mi raźniej i w końcu mogłem z kimś porozmawiać. Park Geumgang był rzeczywiście piękny. Na sam szczyt dostaliśmy się kolejką linową, której kabel ma długość 1260m. Przez cały czas obserwowałem drzewa iglaste i ciekawie uformowane skały. Gdy dotarłem na sam szczyt, widok na Pusan był oczywiście piękny a na samej górze znajdowała się też mała świątynia z wyrzeźbionym Buddą koło drzwi. Droga powrotna nie była już tak łatwa, dlatego że chcieliśmy mieć trochę wysiłku. Schodziliśmy na sam dół co miejscami nie było łatwe a zajęło nam to około dwóch godzin. Musieliśmy omijać ogromne skały a często wspinaliśmy się na nie aby potem zeskoczyć na inne i w pośpiechu złapać się drzew. Omijaliśmy także górskie potoki, przeprawiając się po zawalonych pniach i skałach. Była to przygoda i świetna zabawa i całe szczęście, że zdążyliśmy przed zmrokiem. Na koniec poszliśmy do restauracji gdzie siedzieliśmy po turecku przy stole o wysokości około 30cm. Jedliśmy potrawy koreańskie pałeczkami i w taki właśnie sposób odbyliśmy ten posiłek. Czasami kelnerki chciały mi podać widelec lecz ja zawsze odmawiałem. W Pusan mogłem spędzić więcej czasu i zobaczyć więcej miejsc lecz czas mnie naglił. Miałem ważne spotkanie w Pekinie a przede mną było jeszcze przemierzenie Mongolii. Pusan było na pewno warte zobaczenia i wszystkim polecam.

W drodze do Chin

Kolejnego dnia rano wyjechałem na dworzec autobusowy w Pusan, który miał mnie zawieźć do Seulu. Oczywiście spóźniłem się, co już w ogóle mnie nie dziwi. W swoim życiu spóźniałem się i przegapiałem już wszystko, także potraktowałem to bardzo luźno. Zamiast do Seulu pojechałem więc do Incheon, gdzie znajduje się jeden z portów. Dzięki temu oszczędziłem na czasie a bilet także był tańszy. Gdy wysiadłem na dworcu w Incheon, złapałem taksówkę aby podwiozła mnie do portu. Wytłumaczenie gdzie chciałem jechać było czasochłonne i męczące a i tak przez cały czas nie byłem pewien czy jechaliśmy we właściwe miejsce, bo taksówkarz nie znał słowa po angielsku. Na szczęście udało się. Wszedłem pięć minut przed zamknięciem i kupiłem bilet.

Korea Południowa.

Zabytkowa świątynia w Seulu.

Moim kolejnym celem podróży było miasto Qingdao w Chińskiej Republice Ludowej, która tym razem będzie tylko krótkim przystankiem w drodze do Mongolii. Tak na prawdę nie chciałem płynąć do Qingdao ale nie miałem wyboru, gdyż we wszystkich innych kasach biletowych na rejsy do innych miast w Chinach, nikt nie mówił po angielsku. Popłynąłem więc gdzie popadnie aby do Chin. Tak po prostu, a co dalej czas pokaże. Nie przeszkadzała mi ta świadomość gdyż uważam się za turystę-włóczęgę i dlatego podróże w ciemno też mają swój urok.

Tak się właśnie skończyła moja przygoda z Koreą Południową. Wsiadłem na statek i odpłynąłem do Chin.

Podsumowanie Korei Południowej

Korea Południowa była wspaniałym doświadczeniem. Seul, w którym spędziłem najwięcej czasu ma bardzo dużo do zaoferowania. Jest to pełna życia, nowoczesna metropolia, w której znajdują się godne podziwu pałace królewskie sprzed kilku stuleci. Także Pusan bardzo mi się podobało, gdyż jest to dobre miejsce na odpoczynek na morzem z wieloma innymi atrakcjami. Ludzie są zawsze nastawieni przyjaźnie i chętni do pomocy, choć niestety niewielki jest z nich pożytek gdyż z reguły nie mówią po angielsku. Zwłaszcza w tym kraju warto jest się nauczyć kilku słów po koreańsku. Wyobraźmy sobie, że mamy pokazać językiem gestów, że śpieszymy się na samolot, lub że jesteśmy głodni. Na pewno jednak nie chcielibyśmy pokazywać, że chce się nam do toalety i w tym właśnie przypadku koreański jest potrzebny.

Także gorąco polecam kuchnię koreańską, która jest bardzo smaczna, zdrowa i wydaje się że jej pomysłowość nigdy się nie kończy. Pobyt w Korei uważam za bardzo udany, lecz jak to zwykle bywa, mogłem spędzić więcej czasu i zobaczyć więcej miejsc.

TAGI
PODOBNE ARTYKUŁY
1 Komentarz
  1. Odpowiedz

    ~Podróżnik Google maps

    24 listopada 2014

    Bardzo ciekawy artykuł. Pozwala przenieść się mentalnie na drugi koniec świata. Sprawiłeś, że ten dzień lepszy! 🙂

ZOSTAW KOMENTARZ

  • Zwierzęta
  • Akta plażowe
  • Ciekawi ludzie - niezapomniane twarze
  • Birma (Myanmar)
  • Armenia
  • Tadżykistan